Sztuka znów wyszła na ulice Warszawy, bowiem w tym tygodniu rozpoczął się Street Art Doping 2022. Informacjami o tegorocznej edycji, jak i wspomnieniami z ubiegłych lat, podzielił się ze mną Przemek Dziubłowski – koordynator festiwalu, wiceprezes Fundacji Do Dzieła.
Street Art Doping odbywa się w Warszawie od 2009 roku. Którą z edycji wspominasz najlepiej?
To, co zapada w pamięć, to nie sama edycja, ale przede wszystkim artyści i ich dzieła, jednak z pewnością rok 2013 był wyjątkowy. To wtedy po raz pierwszy zaprosiliśmy do Warszawy Phlegma – walijskiego artystę, tworzącego niezwykle precyzyjne prace z charakterystycznymi komiksowymi postaciami, obrazy bardzo sugestywne i metaforyczne.
Temperatury w lipcu przekraczały tego lata czterdzieści stopni. Phlegm walczył z wielką ścianą przez ponad tydzień. Z arsenałem małych pędzelków skrywał się pod parasolem plażowym, przytroczonym do koszyka podnośnika.
W efekcie stworzył niezwykłą pracę, którą warszawiacy ochrzcili Zamkiem, a która szybko stała się jednym z najpopularniejszych murali w Warszawie. Gdy tylko pojawiła się informacja, że dzieło zniknie wraz z budynkiem przeznaczonym do rozbiórki, okoliczni mieszkańcy zawiązali społeczny komitet obrony muralu.

Również w tamtym roku swoje projekty zrealizowali Chazme i Otecki, Dome i Make It Simple. Niezwykłe było też spotkanie z Conorem Harringtonem, który stworzył obraz w ramach cyklu Fight Club, ukazujący dwóch mężczyzn w trakcie walki. Jeden z radnych Pragi – trochę oderwany od rzeczywistości i wiedzy – zaatakował nas jako producentów dzieła, że stygmatyzujemy dzielnicę, pokazując na jej ulicach takie prace. Nie zdawał sobie sprawy, że to jedno z najwartościowszych dzieł, jakie było dane mieszkańcom. Absolutny majstersztyk malarski.
Dobrze wspominam też wizytę kolektywu Cyrcle. Zwariowani Amerykanie z Los Angeles wnieśli bardzo dużo energii – i co fajne – uparli się, aby stworzyć dwie prace po obydwu stronach Wisły. Co ciekawe, ta po stronie praskiej bardzo dobrze pracuje i dziś wygląda dużo lepiej niż w dniu jej ukończenia. Mocno wyeksponowało się jej tło.
Z kolei praca przy ulicy Widok – We are born naked and free – stanowi przykład muralu, który został świetnie wkomponowany w tkankę miejską. Chyba jest jednym z moich ulubionych. Ale nie tylko moim! Podczas budowy znajdującego się po sąsiedzku hotelu, ściana została uszkodzona. Inwestor od razu skontaktował się z nami – zależało mu na tym, by Cyrcle przyjechali i poprawili mural, jednak artyści nie znaleźli wtedy na to czasu. Inwestor zlecił więc rewitalizację muralu, który dziś wygląda tak jak w dniu premiery.
Tymczasowość jest wpisana w sztukę uliczną. Stare kamienice, których ściany pokrywały murale, są wyburzane. Inne prace zostały przysłonięte nowopowstałymi budynkami. Chyba najbardziej tęsknię za Warszawą Wschodnią, którą Sebas Velasco stworzył przy Strzeleckiej. Brakuje też projektu zrealizowanego przez Etam Crew przy Dzikiej w 2013 roku.
Zgadzam się z Tobą, Sebas Velasco to niezwykły malarz – coś w tym jest, że Hiszpanie zawsze mieli niezwykłe predyspozycje do tworzenia sztuki. Jego praca świetnie wkomponowała się w Pragę. Tęskniliśmy za Phlegmem z Mińskiej, dlatego zależało nam, aby jego dzieło znów powstało w Warszawie.
Z sentymentem wspominam również jedną z prac M-City, na ścianie za hotelem Victoria, ale też mniejszą, produkowaną przez nas na Kamionki – to była bardzo dobra realizacja. Może archeolodzy ją kiedyś odkryją, bo została przykryta tynkiem przez spółdzielnię mieszkaniową, która jakby czekała, aż skończy się nasza trzyletnia umowa dzierżawy tej ściany. Tego nie rozumiem, bo akurat ten fragment mógł pozostać bez nowego tynku.
W tym roku festiwal wraca na warszawską Pragę. Czego możemy się spodziewać?
Wzięliśmy sobie do serca ideę, która już ponad dekadę temu była żywa w Warszawie – że Praga Północ powinna być dzielnicą artystyczną. Niestety ciągle brakuje całego zestawu instrumentów, by tak się stało, ale chociażby tutaj przy Stalowej działa kilka galerii. Funkcjonują również kluby przy 11 Listopada. Oddolnie organizowane są też mniejsze działania w przestrzeni publicznej.

Oprócz wspomnianego Phlegma, powstanie pierwsza większa solowa praca Bartłomieja Stypki, znanego z kolektywu Monstfur. Zafascynowany przenikaniem się, symbiozą, ale i walką natury i kultury, stworzy mural przy 11 Listopada 54.
Z kolei Flower Power to tytuł eksperymentu w przestrzeni miejskiej – łączącego sztukę, architekturę i przyrodę – za którym stoi Bartosz Jańczak. Artysta, inspirując się industrialnymi maszynami rodem z socrealistycznych fabryk, tworzy obiekty sztuki użytkowej i rzeźby, które nie tylko cieszą oko, ale też dają przestrzeń dla natury, są nośnikami zieleni. Pracę Jańczaka pokażemy najpierw na nadwiślańskim bulwarze, jednak docelowo trafi gdzie indziej – mam nadzieję, że także na Pragę Północ.
Od lat wielu środowiskom zależy nam tym, by Praga Północ stała się dzielnicą artystów i artystek, przestrzenią pełną kultury alternatywnej. By jej ulice, knajpy i podwórka były przepełnione sztuką, kreatywnością i wolnością twórczą. Ale czy w czasach, w których obserwujemy dynamicznie postępującą gentryfikację tej okolicy, jest to jeszcze możliwe?
Moim zdaniem gentryfikacja nie grozi szybko Pradze. Z jednej strony miasto tworzy odpowiednie warunki do istnienia miejsc, w których taka kultura może się rozwijać, z drugiej – to aktywiści, animatorzy oraz twórcy skupiają się na działaniu w tej, a nie innej przestrzeni.
Powstają drogie kamienice, ale tworzą kontrast z zastanym stanem; z kamienicami i nieruchomościami, które należą do ZGN. Realizowane są też założenia polityki rewitalizacji. Rok temu odnowiono Pałacyk Konopackiego, w którym siedzibę znalazł Dom Kultury Praga, a wkrótce ruszy rewitalizacja ulicy Małej i Środkowej, która ma być deptakiem.
Myślę, że jeszcze przez długi czas Praga Północ będzie kipiącym tyglem społecznym – dzielnicą kontrastów – i nie zatraci przy tym swojego warszawskiego charakteru.
Możemy zauważyć, że instytucje kultury i fundacje realizują po drugiej stronie Wisły liczne inicjatywy społeczne – organizowane są warsztaty graffiti, koncerty podwórkowe, spacery fotograficzne. Czy według Ciebie murale mogą realnie wpływać na lokalną społeczność?
Na pewno wpływają. Nie tylko stają się nowymi punktami topografii miasta, ale też zachęcają ludzi do spacerów w miejsca, w które raczej bez powodu by się nie zapuścili. Budują wrażliwość, a przynajmniej oddziałują na nią, uczą poczucia estetyki. W ramach Street Art Doping zwracamy uwagę na to, jaki projekt powstaje w danej lokalizacji. To także duża odpowiedzialność producenta takich prac.
Z roku na rok przybywa kolejnych murali. Zmieniają charakter dzielnicy, nadają jej jeszcze większego kolorytu. Zastanawia mnie, w odniesieniu do wspomnianej odpowiedzialności, czy w ramach festiwalu przeprowadzane są konsultacje społeczne?
Raczej jest to zbędne. Mieszkańcy bardzo pozytywnie reagują na prace i często się z nimi identyfikują. Oczywiście czasem nie brakuje głosów, że przydałyby się inne inwestycje, chociażby ocieplenie budynku, a nie kolejny mural, jednak znaczna większość opinii jest na tak. I to też daje nam zapał do kolejnych działań.

Rozmowa z Przemkiem Dziubłowskim – wiceprezesem Fundacji Do Dzieła, organizatorem Street Art Doping, aktywistą, organizatorem wydarzeń kulturalnych, przedsiębiorcą związanym z warszawskim światem klubowym.