Kiedyś wyrażał się głównie za pomocą słów, pisał i rapował. Teraz rysuje swój świat. Mówią na niego Praktis. Jego prace są mieszanką abstrakcjonizmu, futuryzmu, komiksu i realizmu. Inspiracją są twarze, a punkt odniesienia stanowi miasto i energia, która w nim krąży.
Często tworzysz na płótnie. Czym różni się malowanie obrazów w domowej pracowni od tworzenia na mieście?
Są to dla mnie diametralnie różne sytuacje. W pracowni jestem sam i korzystam z innych narzędzi. Płótno jest innym medium niż surowy beton lub elewacja. W studiu przeważa chillout, na mieście towarzyszy mi ekscytacja i adrenalina. Tam też lecę na freestyle’u, choć czasem inspiruję się powstałymi wcześniej szkicami.

Inspirują Cię twarze i to one pojawiają się najczęściej w Twoich projektach. Przedstawiają konkretne osoby, są zlepkiem różnych wspomnień i historii, czy raczej wytworem wyobraźni?
Kiedyś rysowałem wiele portretów na zlecenie, ale też nie mam problemu ze stworzeniem jakiejś facjaty z wyobraźni. Czasem bazuję na czyjejś podobiźnie, ale myślę, że przez lata nabyłem swojego rodzaju maniery – zwłaszcza jeśli mówimy o tych abstrakcyjnych i streetartowych charakterach.
A co mówią twarze przechodniów, którzy nakrywają Cię ze sprayem w dłoni?
Człowieku? Poważny jesteś? Nie ujdzie Ci to, dzwonię na policję! – to akurat ostatni incydent, ale na twarzach często widać zainteresowanie. Jak coś mówią, to że super i propsy.
Trochę czasu spędziłeś w Lizbonie, między innymi w ramach stażu w szkole artystycznej Chapitô. Czy portugalski street art różni się od tego, który znamy z Polski? Nie ma co ukrywać, Lizbona przesiąknięta jest muralami wybitnych artystów, a kolory biją nie tylko z fasad pięknych kamienic, ale i z wszechobecnego graffiti. Ze swoich podróży do Portugalii pamiętam też, że wiele napisów na murach, które tam zobaczyłem, poruszało problem masowej turystyki.
Trudno stwierdzić, czy się różni. Na pewno klimat miasta sprawia, że inaczej odbiera się te prace. Lizbona ma spory problem z licznymi dewastacjami – często zabytkowych fasad – a miasto przeznacza rok w rok spore pieniądze na renowację. Po sezonie turystycznym wszystko jest znów potagowane na potęgę. Jest kilka spotów, w których można malować legalnie, ale wiadomo, że zakazane kusi bardziej.

Czy w dzisiejszym świecie łatwo jest zostać zauważonym na mieście? W końcu ściany zostały przysłonięte reklamami, a ludzie wpatrują się w ekrany swoich smartfonów.
Ja widzę, kto jest aktywny, ale czy przeciętny Kowalski widzi? Nie wiem. Ilość wrzutów też prędzej czy później rzuca się w oczy. Ja wolę zrobić dwa logistycznie ciekawe i konkretne miejsca niż dwadzieścia, ale od zaplecza, gdzie pani Teresa chodzi z psem wyrzucać śmieci.
Choć powiedziałbym, że zdominowałeś warszawską Pragę. To właśnie tam można znaleźć najwięcej Twoich graffiti.
Bez przesady z tą dominacją! Praga jest spora i są rewiry, gdzie wcale mnie nie ma i to trzeba nadrobić. A lewy brzeg? Też jak najbardziej do nadrobienia!
Sam wspomniałeś o nabyciu pewnej maniery – i to widać, wypracowałeś charakterystyczny dla siebie język wizualny. A czy masz w planach jakieś eksperymenty z formą?
Pożyjemy, zobaczymy, ale cały czas myślę nad zmianami. Można patrzeć na to jak na konsekwencję w stylu, z drugiej strony ktoś może stwierdzić, że odgrzewam ten sam kotlet. Chociaż ja raczej nie robię stempli i każdy obrazek jest inny. Chodzi o wspólny mianownik, który chciałbym rozwijać.

Rozmowa z Przemysławem Sieńko, znanym szerzej jako Praktis – raperem oraz autorem prac z pogranicza rysunku, malarstwa i street artu.