Wyobraź sobie miasto, w którym graffiti nie byłoby zakazane; miasto, w którym każdy mógłby narysować to, co chce, a ulice zalane byłyby milionem kolorów i napisów. Miasto, w którym nikt się nie nudzi, stojąc na przystanku autobusowym. Byłoby jak bankiet (…) – fantazjował pewnego razu Banksy.

Napisy na murach są różne. Jedne bywają prowokacyjne, poetyckie, ironiczne lub zaangażowane społecznie. Nie pozostawiają odbiorcy obojętnym wobec przesłania, jakie ze sobą niosą. Zaskakują i proszą o chwilę refleksji. Czasem powstają w ramach przemyślanych akcji, są elementem serii, projektu realizowanego przez twórcę.
Niektóre są formą kibicowskich pojedynków, które przeniosły się na ściany. Inne ograniczają się do wulgaryzmów i obelg. Są i zwykłe tagi, podpisy grafficiarzy, które nie wnoszą zbyt wiele do dyskursu publicznego, a mogą kojarzyć się jedynie z silną potrzebą zaspokojenia ego osoby, która je zostawiła – niczym pies, który obsikując kolejne chodniki, znaczy swój teren (choć wiem, że dla niektórych bombing to styl życia).
POCZĄTKI GRAFFITI W STANACH ZJEDNOCZONYCH
W Stanach Zjednoczonych gangi używały kiedyś graffiti do oznaczania swoich terytoriów. Z czasem podpisy różnych osób zaczęły pojawiać się spontanicznie – na ścianach, pociągach, wagonach metra.
Środowiskiem grafficiarzy interesowano się od dawna. W 1982 roku Craig Castelman opublikował w swojej książce Getting Up: Subway Graffiti in New York wywiady z młodymi grafficiarzami. Rok później powstał film Style Wars – w reżyserii Henry’ego Chalfanta – do dziś uznawany za biblię każdego, kto śledzi świat graffiti.
W latach osiemdziesiątych została również opracowana teoria rozbitych okien. Jej autorzy – kryminolodzy James Q. Wilson i George Kelling – zauważyli, że brak reakcji na łamanie mniej istotnych norm społecznych, chociażby takich jak tłuczenie szyb w oknach, śmiecenie lub spray’owanie ścian, sprzyja wzrostowi przestępczości w danej okolicy.
W efekcie koncepcja przyczyniła się do wprowadzenia w Stanach Zjednoczonych programu Zero tolerancji. Przesłanie policji było krótkie – nie wygracie z nami – a karanie za najmniejsze wykroczenia miało przełożyć się na zmniejszenie liczby poważnych przestępstw.
Obecnie, w czasach social mediów, możemy łatwo dostrzec, że graffiti i napisy na murach pasjonują coraz więcej osób. Powstają blogi i konta na Instagramie, których autorzy poświęcają się poszukiwaniu i upublicznianiu prac (zresztą sam zaliczam się do takich osób i aktywnie prowadzę swój profil Notatki fotograficzne). Mówi się o graffiti readingu i street art hunterach.
Organizowane są wystawy poświęcone temu zjawisku, wydawane są kolejne albumy, które dokumentują historie twórców i ich nielegalne dzieła. Z kolei turyści zwiedzający takie miasta, jak Berlin, Londyn lub Nowy Jork, których niektóre dzielnice są niczym jedno wielkie płótno artystyczne, uznają graffiti za kulturalny atut. Sztuka wychodzi na ulice.
TRZYDZIEŚCI LAT TEMU W POLSCE
Granice między tworzeniem i barbarzyństwem wiek dwudziesty zatarł w stopniu zdumiewającym. – możemy przeczytać w albumie Polskie zmory. Graffiti: sztuka czy wandalizm, wydanym w 1991 roku. Publikacja, choć ma już swoje lata, pełna jest barwnych i trafnych spostrzeżeń na temat sztuki ulicznej. Wypowiadają się w niej przedstawiciele świata kultury – artyści, krytycy i publicyści.
Absolutna sztuka. Z tym, że jest to sztuka ulicy i sztuka ludzi biednych, sztuka ludzi młodych. Jest to sztuka ludzi zbuntowanych, albo jeszcze inaczej – ludzi niegrzecznych. Właściwie wszyscy wielcy artyści są zazdrośni o sztukę niegrzeczną i chcieliby być jak najdłużej dziećmi. – podkreśla w Polskich Zmorach Edward Dwurnik, malarz i grafik.
Graffiti są formą graficznego krzyku. Ktoś chce, aby jego racje zostały dostrzeżone. Ponieważ kryzys komunikacji będzie trwał wiecznie, graffiti będą wieczne tak jak ogień, grad, żywioł powodzi. Będą też istnieć z tego względu, że komunikacja międzyludzka staje się komunikacją wizualną. – komentuje w tym samym albumie Ryszard Kapuściński.
Terapeutyczną wartość dostrzegła Agnieszka Osiecka, dla której graffiti jest (…) mieszaniną psychologii, sztuki i polityki. A wszystko razem wydaje się być efektem frustracji, to znaczy przekonania młodych o tym, że nie mają gdzie się wypowiedzieć.
Z kolei uśmiech na twarzy wywołują słowa Alicji Wahl, właścicielki prywatnej galerii sztuki, jednej z pierwszych w Polsce. I z jej słowami Was pozostawię.
Sztuka czy wandalizm? Wandalizm na pewno nie, chociaż… Gdyby ktoś zamalował mi ścianę mojego domu, wtedy byłby to na pewno wandalizm! Gdyby zaś miała to być sztuka, to musi być to rzecz przemyślana, mająca szersze loty.


Źródła: Ryszard Gregorowicz, Jacek Waloch, Polskie zmory. Graffiti: sztuka czy wandalizm, Wydawnictwo Comer, 1991